Październik 1989 roku był pamiętny nie tylko dlatego, że wystartował program przekształceń własnościowych, ale również i z tego powodu, że już po kilku miesiącach od tej daty co najmniej połowa Polaków znienawidziła ówczesnego wicepremiera  i ministra finansów Leszka Balcerowicza, który tę samą funkcję pełnił w rządach trzech premierów (potem jeszcze w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego i Jerzego Buzka). Mimo to warto sobie zadać pytanie – czy gdyby nie Balcerowicz i ten kres ogromnych wyrzeczeń, nie bylibyśmy przypadkiem obecnie na poziomie gospodarczym choćby obecnej Ukrainy.

Zaś „przekształcenia własnościowe” to było w owym czasie określenie zastępcze dotyczące po prostu prywatyzacji, wszak nie było wtedy w budżecie państwa żadnych środków na ten cel. Również w 1989 roku powstały rynkowe ustawy Leszka Balcerowicza, m.in.: o bankructwie, o NBP, likwidacji preferencji kredytowych dla przedsiębiorstw państwowych, jednolitych podatkach dla wszystkich przedsiębiorstw, likwidacji państwowego monopolu w handlu zagranicznym i nowe prawo.  Gospodarka zatem obracała się co najmniej o 180 stopni. Z drugiej strony nie było stać (i nikt o to nie zadbał), by w efekcie transformacji w jak najmniejszym stopniu ucierpiały społeczności monokultur, choćby popegeerowskich lub związanych z przemysłem wydobywczym.  Liberalnym protagonistom przekształceń w dużej mierze towarzyszyło przekonanie, że większość problemów rozwiąże wolny rynek. Zapomniano o tym, że bez minimum interwencjonizmu państwowego żadne dobrze gospodarujące państwo nie może się obejść. Tę tezę potwierdzał zresztą w jednym z wywiadów sam profesor Jeffrey Sachs, będący wtedy dla polskich reformatorów papieżem przekształceń kapitalistycznych.  Innym problemem hamującym polską prywatyzację, a właściwie nadającym jej nieciekawe piętno było to, że najlepszy start do przejęcia zakładów pracy mieli (jeszcze niedawni) komunistyczni prominenci, byli członkowie PZPR. To zjawisko określono jako „uwłaszczenie nomenklatury”. Część z byłych partyjniaków posiadała nie tylko środki, ale i dojścia. Również to, że chętnie polskie zakłady zaczęto sprzedawać nabywcom zagranicznym w tamtych latach nie sprzyjało zmniejszaniu się ogromnego bezrobocia. Na przełomie lat 80. i 90. jednoczesnym problemem był ogromny deficyt budżetowy państwa, toteż państwo chętnie stawiało na dochody i zarazem podatki od tych przedsiębiorstw, a niekoniecznie na ich rozwój.  Jedną z ciekawostek początków okresu polskiej prywatyzacji po 89. roku było (mimo deficytu budżetowego) wprowadzenie zasiłków dla bezrobotnych, przez pewien czas progresywnych i zdaniem niektórych raczej nie sprzyjających przedsiębiorczości. Mimo to, w kontekście innych państw dawnych demoludów wiele wskazuje za tym, że balcerowiczowskie ryzyko przyniosło Polsce więcej korzyści niż negatywów.